Witajcie kochani po tak długim czasie postanowiłam coś wreszcie zrobić z tym blogiem. Rozmawiałam z Ash i ze względu na to, że ma ona mnóstwo nauki, a ja również uczę się, pracuję i pisze innego bloga zdecydowałyśmy OFICJALNIE ZAWIESIĆ BLOGA NA CZAS NIEOKREŚLONY.
Szalone fantazje dwóch yaoistek
yaoistka
niedziela, 3 maja 2015
poniedziałek, 20 października 2014
Żonka *.*
Ofelia: Witam was kochani :* Zagląda tu ktoś? Dzisiaj mamy dla was wraz z Ash krótkiego one-shota. Będzie to....komedia :) Liczymy na komentarze.
Co do następnego opowiadania to....pojawi się ono za dwa/trzy tygodnie * potrzebujemy trochę czasu by przygotować rozdziały*. Opowiadanie będzie mieć około 5 rozdziałów.
To chyba wszystko więc do ,,usłyszenia" za trzy tygodnie.
Co do następnego opowiadania to....pojawi się ono za dwa/trzy tygodnie * potrzebujemy trochę czasu by przygotować rozdziały*. Opowiadanie będzie mieć około 5 rozdziałów.
To chyba wszystko więc do ,,usłyszenia" za trzy tygodnie.
Ross
Spojrzałem
na zegar, stojący w koncie salonu. Dochodziła godzina dwudziesta i
powoli zaczęło się ściemniać. Czułem już dość mocno
pragnienie, więc postanowiłem nie czekać dłużej, tylko wyjść z
krypty. Gdy płyta prowadząca do mojego domu się odsunęła,
odsłaniając drogę na cmentarz, wciągnąłem do płuc powietrze,
próbując odnaleźć dla siebie jakąś potencjalną ofiarę.
***
Sonny
Szedłem
sobie spokojnie ulicą, podśpiewując piosenkę zespołu Asking
Alexandria. Nie przejmowałem się krzywymi spojrzeniami ludzi na
około mnie. Skręciłem w ciemną uliczkę, a następnie w stronę
cmentarza. Powoli i z gracją godną metala chodziłem między
grobowcami. Kręciłem biodrami, podskakiwałem, kiedy nagle poczułem
na sobie czyjeś głodne spojrzenie. Odwróciłem się powoli i zza
odsłoniętej płyty nagrobkowej wyłonił się... Mega. Seksowny.
Facet. Wtem ujrzałem jego oczy i pisnąłem mało męsko.
-
Aaaaaaaaaaa!
***
Ross
Roześmiałem
się w duchu, słysząc pisk ,,czarnej owieczki", stojącej
naprzeciw mojej krypty. Czując jej zniewalający zapach, oczy
zaświeciły mi się mocniej, a kły wysunęły jeszcze bardziej, niż
zwykle. Czując jednak, że mój penis zaczyna twardnieć,
zatrzymałem się w połowie drogi. Spojrzałem jeszcze raz na
chłopaczka, stojącego przede mną. Był śliczny. Blady, z włosami
opadającymi na jeden bok. Oczka świeciły mu się lekko ze strachu,
ale także... fascynacji. Nim zdążył mrugnąć, podszedłem do
niego.
-
Witaj, książę mego serca. Jestem Ross, a ty, mój piękny -
objąłem go w tali, czując, jak w jego ciele wzrasta strach,
podniecenie, a także niezdrowa fascynacja. - ...zostałeś wybrany
na mojego wiecznego partnera. Jak ci na imię?
***
Sonny
Że.
Co. Kurwa ?! O czym on pierniczy?! Ja. Że kim mam być?! WTF?!
Próbowałem się mu wyszarpać, ale był za silny.
Aaaaaa...
no, tak, on jest przecież wampirem... Głupi ja.
-
Eeeem - zacząłem słabo. - Możesz mnie puścić? - znów
próbowałem się wyrwać. Szarpnąłem się raz, drugi, trzeci -
nic! - No, weź mnie, cholera, puść! - krzyknąłem. Nagle poczułem
na mojej szyi jego oddech. Spojrzałem na niego, w jego piękne
zielono-czerwone oczy. Niespodziewanie dostrzegłem w jego pięknych,
czarnych włosach... kołtun! Samoistnie
wyciągnąłem rękę i delikatnie przeczesałem go. Mężczyzna
popatrzył na mnie zdziwiony, tym samym rozluźniając swój uścisk,
wykorzystałem to i szybciutko mu się wyrwałem. Stanąłem
naprzeciwko niego, poprawiając włosy, zacząłem mu się
przyglądać. Był ubrany cały na czarno, do tego z ramion zwisały
mu kawałki materiału, włosy miał długie, aż do ramion albo
nawet dłuższe, przystojną twarz i jeszcze te oczy... Piękne!
Sonny, debilu, ogarnij się, do cholery!!!
-
Więc, piękny... - usłyszałem jego głęboki głos. - Jak masz na
imię? - spytał, uśmiechając się cudnie. Nogi się prawie pode
mną ugięły. SONNY, CHOLERA, WEŹ SIĘ W GARŚĆ ! NIE ZNASZ GO!!
SPOKOJNIE! - krzyczał mój rozsądek. Wziąłem głęboki oddech i
odpowiedziałem:
-
Po co ci to wiedzieć? - mój głos nawet mnie samego zadziwił, był
mocny i taki twardy. Mężczyzna spojrzał na mnie wyrokiem, którego
nie mogłem rozszyfrować. Jego uśmiech powiększył się i stał
się jakby... drapieżny? Podszedł do mnie powoli, a ja w tym samym
momencie zacząłem się cofać.
-
Chcę, żebyś został moim partnerem. Jako wampir, mogę mieć tylko
jednego prawdziwego i prawidłowego partnera, a ja... - nagle
uderzyłem plecami o ścianę jakiejś krypty. Spanikowany spojrzałem
na Rossa. Mężczyzna ułożył obydwie dłonie po dwóch stronach
mojej głowy, przez co byłem zmuszony do spojrzenia w jego zielone
oczy, które powoli zaczęły zachodzić czerwienią - ...wybrałem
właśnie ciebie. Dlatego, pytam, jak masz na imię, moja czarna
owieczko?
Przełknąłem
ślinę i wymamrotałem:
-
Sonny Delphi...- mężczyzna pochylił się nade mną i owiał moje
okolczykowane ucho ciepłym oddechem.
***
Ross
-
Miło mi cię poznać, Sonny - powiedziałem, pochylając się nad
nim. Chłopak zadrżał delikatnie, czerwieniąc się przy tym.
Uśmiechnąłem się na to i pocałowałem go w policzek. - Wiesz,
jest dość późno, moja czarna owieczko, ale może... chcesz
zobaczyć mój dom? No, chyba, że rodzice na ciebie czekają, to
umówimy się na jutro. - Sonny na wzmiankę o rodzicach posmutniał.
Spojrzałem na niego zaskoczony. - Powiedziałem coś nie tak?
-
Nie... tyle że ja od dawna nie mam tak naprawdę rodziny. Mój
ojczym mnie nienawidził i gdy nadarzyła się okazja, wyrzucił mnie
z domu, pozbywając się zbędnego balastu. - Słysząc to, poczułem,
jak moje kły wysuwają się pod wpływem złości.
-
Nie przejmuj się tym nic niewartym człowiekiem. Teraz masz mnie -
powiedziałem i przytuliłem go lekko. Sonny stał przez chwilę,
jakby się wahając, jednak w następnej chwili objął mnie,
wtulając się w moje ramiona.
-
Ross... ale w twoim... domu, no, ten... nie ma szczurów albo
nietoperzy, prawda? - słysząc ten jego lęk w głosie,
zachichotałem rozbawiony.
-Nie,
nie ma. Wiesz, to, że mieszkam pod ziemią, nie znaczy, że nie dbam
o nic - powiedziałem łagodnie, głaszcząc go po głowie.
-
A... pająki? Ja naprawdę nie cierpię pająków - powiedział
cicho. I tu mnie miał. Zdarzało się, że gdzieś sobie przemknął
mały pająk, ale nigdy mi to nie przeszkadzało. Chłopak, widząc
moją minę, pobladł raptownie. - Ja... ja tam nie wejdę, Ross!
Mogę zostać twoim partnerem, zajmować się domem i w ogóle, ale
jeśli masz tam... - mówiąc to wskazał na wejście do krypty -
...pająki, to nie masz na co liczyć.
-
Spokojnie, zrozumiałem. Zaraz wracam, piękny - powiedziałem i czym
prędzej pomknąłem do domu, by wziąć się za przepędzanie
czarnych paskud.
***
Sonny
Odetchnąłem
głęboko. A jednak się opłacało odstawić tą scenkę z
obrzydzeniem do pająków. Prawda jest taka, że nie mam nic
przeciwko nim, po prostu chciałem być na chwilę sam, żeby to
sobie wszystko przemyśleć, na spokojnie, bez dziesiątego cudu
świata. Na powrót oparłem się plecami o ścianę krypty, a
następnie po niej zjechałem na dół. Spuściłem głowę i
spojrzałem na moje ubrudzone glany. Czemu
ja się na to zgodziłem? Może dlatego, że przy nim czułem się
tak... dobrze? Jakbym w końcu był na swoim miejscu i tylko przy nim
był szczęśliwy. Nie rozumiałem tego, ale chyba nawet nie
chciałem. Teraz będę miał do kogo wrócić... chyba. Każdej nocy
ktoś będzie koło mnie, a nie, jak do tej pory było, jedno nocny
seks i papa. Mam taką nadzieję. Uniosłem głowę, nade mną
rozpościerało się piękne bezchmurne nocne niebo, usiane
błyszczącymi gwiazdami.
-
Piękne - wyszeptałem. Przymknąłem oczy i pozwoliłem się
wciągnąć w krainę Morfeusza. Na w pół świadomie
zarejestrowałem to, że zostaje przez kogoś podnoszony i gdzieś
niesiony. Następne, co poczułem, to miękkość okalająca mnie z
każdej strony, twarde męskie ciało, przytulające mnie i wilgotne
usta na czole. Do tego piękne słowa:
-
Śpij, moja owieczko. Będę tu przy tobie, cały czas. - Kolejny
pocałunek, lecz tym razem w policzek. Uśmiechnąłem się lekko i
zanim kompletnie odpłynąłem wyszeptałem, unosząc rękę.
-
Dziękuję. - Po omacku znalazłem jego twarz i włosy. W nie
wplątałem palce, przyciągnąłem go i lekko musnąłem jego usta.
Po czym zasnąłem.
***
Ross
Gdy
wyszedłem na zewnątrz, nigdzie nie widziałem Sonnego. Gdyby nie
ten delikatny zapach, unoszący się w powietrzu, byłbym pewny, że
chłopak uciekł. Obszedłem kryptę, by znaleźć śpiącego
chłopaka, opartego o ścianę. Uśmiechnąłem się łagodnie i bez
problemu wziąłem go na ręce. Był leciutki niczym piórko. Dopiero
teraz, gdy trzymałem go w ramionach, mogłem wyczuć, jaki on
jest... kruchy.
Gdy
wszedłem z nim do sypialni, położyłem go na łóżku, okryłem
kołdrą i przytuliłem do siebie. Sonny przebudził się na chwilę.
Pocałowałem go w czoło.
-
Śpij, moja owieczko. Będę tu przy tobie, cały czas -
powiedziałem, całując go tym razem w policzek. Chłopak na granicy
świadomości wyszeptał.
-
Dziękuję. - Potem dotknął mojej twarzy, wplatając palce w moje
włosy i pocałował mnie lekko w usta. Chwilę później spał już
spokojnie.
*
Następnego
dnia rano, gdy otworzyłem oczy, zarejestrowałem brak Sonnego w
sypialni. Już chciałem iść go szukać, gdy drzwi do sypialni się
otworzyły, a do środka wszedł szatyn. Na jego widok poczułem, jak
pewna część mnie staje na baczność. Miał na sobie moją czarną
jedwabną, prześwitującą koszulę, swoje czarne obcisłe rurki,
które teraz zakrywał fartuszek, oczywiście czarny, z falbanka.
Wytrzeszczyłem oczy.
-
Cześć. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, że pożyczyłem twoją
koszulę? - Pokręciłem głową, nadal się w niego wpatrując.
Chłopak się rozpromienił i wniósł tacę pełną jedzenia. Do
moich ust napłynęła ślinka. Mimo że jestem wampirem od ponad 400
lat, nadal lubię jedzenie ludzkie, więc uśmiechnąłem się
promiennie.
-
Co za wspaniale pachnące jedzenie. Nadajesz się idealnie na żonę
- powiedziałem i od razu tego pożałowałem, widząc minę
chłopaka.
***
Sonny
Że.
Co. Proszę?! Jaka, cholera jasna, żona?!
-
Przepraszam bardzo, co? - zapytałam się stosunkowo spokojnie.
-Nooo,
wiesz, gdy się połączymy, nawet mimo iż nasz związek polega na
równości, to w towarzystwie zawsze będziesz moją kochaną żonką
- powiedział i nim zdążyłem zareagować, już byłem w jego
ramionach. - A teraz, daj całusa, moja piękna żonko - powiedział
i nie czekając na moją reakcję, wpił się w moje usta. Niepewnie
oddałem pocałunek, zadowolony mimo wszystko. Nagle poczułem jednak
jego ostre kły na moich ustach. A w następnym momencie leżałem
już na łóżku.
***
Ross
Patrzyłem
na jego piękną, lekko zaróżowioną twarz. Mój ukochany.
Wspaniale pasujący na żonę. Gdy przez przypadek drasnąłem kłami
jego wargę i poczułem smak jego krwi wiedziałem, że to już
koniec.
-
No, moja czarna owieczko, chcesz być ze mną na wieki? - Sonny
wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym kiwnął głową.
-Tak,
chcę. Już na zawsze. - Nie czekając już na nic innego, wbiłem
kły w jego szyję. Chłopak jęknął głośno, przytulając się do
mnie mocno. Gdy poczułem, że opadł z sił nadciąłem swój
nadgarstek i wpuściłem odrobinę swojej krwi do jego ust. Po tym
zostało mi tylko czekać, aż się obudzi, by zostać ze mną... na
wieki.
Epilog
Sonny
Siedziałem
na brzegu łóżka z szerokim uśmiechem, wpatrywałem się w
śpiącego Rossa. Od mojej przemiany minęło już jakieś
pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt lat. A ja nadal cieszyłem
się, że spotkałem Rossa, wtedy, na tym cmentarzu. Niedawno jednak
zmieniliśmy lokum, by móc wychować naszego syna w innym
środowisku, niż groby i pogrzeby. Bo tak jak Ross mówił, zostałem
żoną i to dosłownie. Zajmowałem się sprzątaniem domu,
gotowaniem, praniem i innymi obowiązkami, a także, jak się
okazało, przypadła mi również rola urodzenia dziecka. Nie
pytajcie mnie, do cholery, jakim cudem. Mój mąż stwierdził, że
nie ma w tym nic dziwnego, bo to się dość często zdarza przy
wampirzych parach, gdzie jest dwóch mężczyzn. Po prostu jeden jest
typowy pasywem. Wcale mnie to wytłumaczenie nie zadowalało, ale
cóż, już się stało. I teraz mogłem tylko czekać. Och, ale jak
za to miałem dobrze! Ross spełniał każde moje zachcianki (nie,
żeby było inaczej przed ciążą), no, ale mimo wszystko. Teraz co
bym sobie nie zażyczył dostaje to. Dobrym przykładem właśnie
tego jest nasz dom. Duży, jasny dwupiętrowy domek oraz nasze dwa
kotki ( powiedziałem że chcę je i koniec...no i mam)
-
Hej, czarna owieczko, o czym myślisz? Dlaczego mnie jeszcze nie
budzisz słodkim buziakiem? - słysząc to, uśmiechnąłem się
tylko.
-
Już cię budzę, mój ty wampirze - powiedziałem i pocałowałem go
prosto w usta. Tak, to jest życie, przez które będę z chęcią
szedł wiecznie. Ja, Ross, nasz synek oraz nasze dwa koty!
KONIEC
:*
piątek, 26 września 2014
Owocna Terapia part 2
Ofelia: No i jest ;) To ostatnia część Owocnej Terapii. Następne krótkie opowiadanie tudzież one-shot pojawi się tu za jakieś dwa/trzy tygodnie.
James
Przytuliłem
się jeszcze mocniej do ciepłego ciała Scotta, całując go
chciwie. Moje ręce wplatały się w jego piękne, ciemne włosy.
Mężczyzna przez chwilę był bierny, pewnie przez szok, lecz zaraz
szybko się otrząsnął i chwycił moje pośladki, ugniatając je.
Jęknąłem głośno wprost do jego ucha, a następnie je
przygryzłem. Następnie zacząłem się o niego ocierać, zazwyczaj
jak się upiję, taki właśnie jestem niewyżyty i przez co nieraz
wpadam w kłopoty. Nagle sam nie wiem kiedy, wylądowałem na miękkim
usłanym płatkami lilii łóżku. Mężczyzna ściągnął ze mnie
koszulkę, następnie zaczął delikatnie całować i pocierać moje
sutki. Jęczałem i wiłem się pod nim z podniecenia.
Niespodziewanie Scott ściągnął mi spodnie wraz z bielizną.
Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, następnie wziął mnie
w usta. Wygiąłem się w łuk. Było mi bardzo przyjemnie... moje
ciało rozluźniało się, a ja poczułem się…
***
Scott
Chłopak
dosłownie rzucił się na mnie. Nie spodziewałem się tego. James
wydawał się być cholernie niepewną i wstydliwą osobą. A tu...
wyszło szydło z worka. Ocknąłem się i oddałem pocałunek.
Chwyciłem jego pośladki mocno, ugniatając je. Blondyn jęknął
wprost do mojego ucha, a potem pod wpływem chwili, ugryzł mnie w
nie lekko. Przez moje ciało przeszedł kolejny dreszcz podniecenia.
Czym prędzej położyłem go na łóżku i podwinąłem w górę
jego koszulkę. Zacząłem niespiesznie całować i pocierać na
zmianę jego sutki. Jęczał, coraz bardziej zapominając o swoich
obawach i nieśmiałości, którą do tej pory mimo wszystko
ukazywał. Widząc, że chłopak odpłynął w krainę rozkoszy, czym
prędzej zsunąłem mu spodnie wraz z bielizną, a następnie, nim
zdarzył pojąć co robię, pochłonąłem jego męskość w usta.
Jego ciało wygięło się w łuk. Widziałem w jego oczach
przyjemność. Czułem się świetnie z myślą, że to ja mogę mu
ją dać. Od dawna mi się podobał i nie mogłem zaprzeczyć, że
sprawia mi ta cała sytuacja ogromną radość. Nie musiałem długo
czekać, by poczuć słony smak spermy na języku. James krzyknął
głośno, gdy po jego ciele rozlała się fala rozkoszy. Chwilę
później leżał już na łóżku, oddychając ciężko. Popatrzyłem
na niego z łagodnym uśmiechem i ze zdziwieniem spostrzegłem, że
blondyn zasnął. Pokręciłem głowa rozbawiony. Przykryłem go
kołdrą. Mimo wszystko cieszyłem się, że zasnął. Nie chciałem
tego robić, gdy był po kilku drinkach. Chciałem, by ta noc była
przez niego zapamiętana. Chciałem, by był pewny naszych uczuć.
Dlatego wstałem z łózka i poszedłem do łazienki zająć się
swoim problemem. A jutro miałem zamiar zacząć się zajmować MOIM
Jamesem.
***
James
Mrrr
było mi bardzo przyjemnie i błogo. Przywróciłem się na bok,
otworzyłem oczy i zaciągnąłem się pięknym zapachem wanilii oraz
lilii. Spadłem na łóżku, zauważając, że nie jestem u siebie w
domu, ani tym bardziej w swoim łóżku. Czy wczoraj do czegoś
doszło pomiędzy mną a doktorem od siedmiu boleści? Pamiętam
tylko, że mnie położył na łóżku i... zrobił dobrze. A
później... pustka. Wstałem w łóżka. Zauważyłem, że nie mam
na sobie swoich ubrań. Tylko za dużą, czarną koszulkę z długim
rękawem i moje czerwone bokserki. Usłyszałem czyjeś ciche kroki
oraz krzątanie w kolejnych pomieszczeniach. Ruszyłem w stronę
lekko uchylonych drzwi. Przeszedłem przez krótki korytarz i
wyszedłem do średniej wielkości jasnej kuchni. Przy kuchence stał
Scott, ubrany tylko i wyłącznie w ciemne jeansy. Mężczyzna robił
właśnie jajecznicę, przy okazji nucił sobie jakaś piosenkę.
Podszedłem do stołu stojącego naprzeciwko kuchenki, usiadłem na
nim wygodnie i przyglądałem się pięknym plecom doktorka. Chyba
powinienem się przywitać - pomyślałem. Lekko czerwony
powiedziałem:
-
D-d-d-dzień dobry... - wyszeptałem, spuszczając wzrok na moje
nagie nogi.
***
Scott
Stałem
w kuchni i szykowałem śniadanie. James wciąż spał, więc mogłem
spokojnie przemyśleć wszystko. Planowałem od dzisiaj już zdobywać
mojego ślicznego. W głowie układałem powoli plan. Wiedziałem, że
nie mogę postępować zbyt gwałtownie. Nie chciałem, by się do
mnie zraził i…
-
D-d-d-dzień dobry. - usłyszałem za sobą niepewny głos. James
siedział przy stole, wpatrując się w swoje kolana. Zmniejszyłem
gaz pod patelnią i podszedłem do niego. Widząc jego zachowanie,
wiedziałem o co chodzi. Jakby nie patrzeć, jako psycholog łatwo
odgadywałem takie rzeczy. Chłopak po prostu czuł się niepewny i
skołowany.
-
Dzień dobry. Nie wstydź się. Przecież wczoraj nic się nie stało,
a poza tym, zależny mi na tobie i chcę, żebyś się
uśmiechnął. - blondyn spojrzał na mnie niepewnie.
-
A nie myślisz teraz o mnie, jak o kimś łatwym? - zmarszczyłem
brwi. Nie spodziewałem się, że ceni on siebie tak nisko.
Pokręciłem głową, obejmując go lekko ramieniem.
-
Oczywiście, że nie jesteś kimś cudownym. Nie myśl o sobie w ten
sposób - powiedziałem i podszedłem do kuchenki. Nałożyłem nam
jedzenie i ponownie się odezwałem: - Smacznego. Po śniadaniu
przejdziemy się gdzieś. - James zareagował na to szerokim
uśmiechem. Czas mu pokazać, jak bardzo jest dla mnie ważny.
***
James
To,
co powiedział Scott, bardzo mnie ucieszyło. W końcu ktoś, kto nie
ma mnie za kogoś łatwego. Szybciutko zjadłem śniadanie i już
miałem pobiec do łazienki zacząć się przygotowywać, lecz...
-
E-e-em ? Scott?
-
Co jest?
-
Gdzie tu jest łazienka i w ogóle, w co ja mam się ubrać? -
spytałem, lekko się rumieniąc. Mężczyzna zaśmiał się głośno,
zaprowadził mnie do małej, lecz przytulnej łazienki. Zanim
wyszedł, pokazał mi, gdzie znajdują się ręczniki oraz jak z
łazienki przejść do jego garderoby! On na garderobę! Nie to, co
ja, tylko szafę w pokoju. Już chciałem zamknąć drzwi, kiedy
starszy mężczyzna chwycił je i przez szczelinę między nimi
powiedział:
-A
może weźmiemy go razem?
Fuknąłem
zawstydzony i zamknąłem mu drzwi przed nosem. Rozebrałem się, a
następnie wyszedłem pod strumień wody. Na moich ustach cały czas
widniał delikatny uśmiech.
***
Scott
Widząc
minę Jamesa, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Mój śliczny
i zawstydzony blondyn. Zadowolony poszedłem do garderoby, przebrałem
się i poszedłem do salonu, by tam na niego poczekać.
-
Eee, Scott? - za mną stał James. Wyglądał na dość
zawstydzonego. Uśmiechnąłem się do niego.
-
W porządku. Idziemy do parku, a potem pójdziemy do mnie do gabinetu
- powiedziałem zadowolony, na co odpowiedział mi zdziwiony wzrok
Jamesa.
-
Do ciebie... do gabinetu? Ale po co?
-
Po co? Po to, byś zaczął się otwierać i opowiadać swoje obawy.
Poza tym, musimy się lepiej poznać, nie uważasz?
Wyszliśmy
ode mnie z bloku i poszliśmy do parku. Szliśmy przez jedną z
alejek, oglądając kwiaty świeżo zasadzone. James rozglądał się
zachwycony. Mijaliśmy rodziny z dziećmi, na co chłopak odpowiadał
szerokim uśmiechem. Hmm, my też tak kiedyś będziemy spacerować.
Doszliśmy
w końcu do mojego gabinetu. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Po
chwili jednak się odezwałem:
-
No to, zaczniesz mówić?
No
i zaczął. Opowiadał o tym, jak zawsze przyciągał uwagę
chłopaków. Jak w wieku 18 lat dostał wysokiej gorączki i
wylądował w szpitalu oraz jak po zrobieniu badań okazało się, że
jego organizm wytwarza odpowiednie komórki i jest w stanie urodzić
dzieci. Na studiach spotykał się z pewnym chłopakiem, ale ten
chciał od niego tylko seksu, a gdy się nie zgodził, opowiedział
wszystkim o tym, że James może rodzić dzieci i zostawił go. A
także o swojej miłości. Chłopak był od niego starszy o dwa lata.
Zakochał się w nim. Był bardzo szczęśliwy, chłopak opiekował
się nim nigdy nie nalegał na seks, aż do pewnego momentu…
-....i
poszliśmy na imprezę. Było świetnie, ale kiedy się upił
za-zaciągnął mnie do pokoju. Zaczął rozbierać, próbowałem się
wyrwać, ale nie mogłem. Ciągle krzyczał, że był długo
cierpliwy, ale czas, bym wreszcie dał się przeruchać. Powiedział,
że chce mieć bękarta i że ja mu go dam. Gdyby nie to, że na tej
imprezie był też mój przyjaciel, to nie wiem, jakby się to
wszystko skończyło. - zakończył, spuszczając głowę. Patrzyłem
na niego ze smutkiem. Nie wiedziałem, jak mogę mu dać pocieszenie,
mimo że jestem psychologiem, to nie wiedziałem.
-
Ja... hmm. Gdy miałem dziesięć lat, moi rodzice się rozwiedli...
- zacząłem. Wydawał mi się to dobry pomysł, otworzyć przed nim.
- ...ojciec odszedł ze swoją nową rodziną, a ja zostałem z mamą
i młodszym bratem. Wiesz... mama to wszystko źle znosiła.
Obwiniała mojego braciszka o to. Bo gdyby się nie urodził, dalej
byłaby piękna. Wiedziałem, że potrzebuje pomocy, ale nie
wiedziałem, jak jej ją dać. Któregoś razu, gdy wróciłem ze
szkoły, znalazłem mojego braciszka uduszonego… moja mama
natomiast leżała z podciętymi żyłami w wannie. - James wpatrywał
się we mnie ze zdziwieniem. - Dlatego ja rozumiem, że czujesz się
źle. Że ciężko ci o wszystkim zapomnieć, ale nie możesz się
zamykać. Ja długo czułem się źle, ale zrozumiałem w końcu, że
gdyby moja mama otrzymała pomoc… i dlatego widzisz mnie właśnie
w tym gabinecie. Chodzi mi o to, że musisz się pogodzić ze swoją
przeszłością - powiedziałem. James wpatrywał się we mnie
zdziwiony, a potem podbiegł do mnie i ze łzami wtulił się we
mnie.
-
Spróbuję, a-a-ale pomożesz mi? - zapytał cicho.
-
Oczywiście, że ci pomogę, a wiesz dlaczego? Bo od dwóch lat myślę
tylko o tobie, a od roku... kocham cię. I chcę, żebyś mi na to
pozwolił. - blondyn wpatrywał się przez chwilę w moje oczy, po
czym pocałował w usta. Wydaje mi się, że nie po raz ostatni.
***
epilog***
James
Od
mojej pierwszej wizyty u Scotta w gabinecie minął prawie rok.
przychodziłem do niego dość często; raz jako osoba, która
potrzebuje się wygadać, pacjent, innym razem jako... jego partner.
Tak, zostaliśmy po pewnym czasie oficjalnie parą. Przez ten czas
bardzo mi pomógł. Przestałem się obawiać i pozwoliłem się mu
do siebie zbliżyć. Był czuły, delikatny i przez cały czas
udowadniał mi, że jestem dla niego naprawdę ważny. Teraz, kiedy
moja ,,terapia” się zakończyła, szedłem się z nim rozliczyć.
Oczywiście, były to tylko formalności, bo tak na prawdę, nic mu
nie miałem płacić. Choć, po dzisiejszej wizycie u lekarza, mogłem
powiedzieć, że po tych owocnych terapiach z pewnością coś
uzyska.
Wjechałem
windą na piętro i ruszyłem prosto do jego gabinetu. Zapukałem.
-
Wejdź, śliczny. - Scott jak zwykle siedział za biurkiem z nosem w
laptopie. - Czyli co, pomogłem ci, mój ulubiony pacjencie? -
zapytał z błyskiem w oku.
-
Och, ależ pomogłeś, doktorku - powiedziałem, podchodząc do
niego. Brunet odwrócił się w moją stronę, a ja usiadłem mu na
kolanach okrakiem, zarzucając ręce na szyję. - I wiesz, że nawet
zarobiłeś?
-
Oczywiście, że wiem. Mam teraz ciebie - powiedział, całując mnie
w policzek. Pokręciłem głową.
-
Nie tylko. Chyba zapomniałeś, o czym ci kiedyś mówiłem -
powiedziałem i wyjąłem ze swojej torby wyniki badań oraz zdjęcie
USG. - Jak widzisz, twoja terapia była bardzo owocna. Musisz teraz
ten owoc zebrać. - Scott patrzył przez chwilę z niedowierzaniem,
by w następnym momencie zerwać się z miejsca i okręcić mnie w
okół własnej osi.
-
Och, zbiorę i to z chęcią. Ten i nie tylko. - słysząc to,
uśmiechnąłem się tylko. Tak, ta cała terapia z pewnością mi
pomogła. Pomogła znaleźć miłość i szczęście w czyiś
ramionach.
niedziela, 21 września 2014
Bardzo przepraszam
Ofelia: Bardzo, ale to bardzo przepraszam, ale rozdział pojawi się...dopiero w piątek. W tym tygodniu w pracy dostałam naprawdę w kość. Do domu wracałam dość późno, przez co obowiązki domowe musiałam przekładać na wieczory i nie byłam w stanie się zgrać z Ash i skończyć rozdziału.Mam nadzieje że mi wybaczycie :*
środa, 10 września 2014
Owocna Terapia part 1
Ofelia: Po pierwsze przepraszamy za zwłokę. Rozdział miał się pojawić najpóźniej jutro ale cóż coś nam nie wyszło ;) Tak więc dodajemy dzisiaj i zachęcamy do komentowania :*
P.S. Przepraszam wiem, że tekst ma białe wypełnienie, ale nie umiałam tego zmienić
P.S. Przepraszam wiem, że tekst ma białe wypełnienie, ale nie umiałam tego zmienić
Scott
Siedziałem
w swoim gabinecie z nie cierpliwością oczekując mojego pacjenta.
James miał się tu pojawić za dziesięć minut. Jego matka
postanowiła go do mnie zapisać mając nadzieje że go wyleczę czy
tez mówiąc w prost… rozkocham i przelecę. Uznał on bowiem, że
brakuje mu miłości, a do tego jest sfrustrowany seksualnie i to
dlatego ciągle się obawia mężczyzn. Chłopak mi się bardziej niż
podobał, wiec z chęcią przyjąłem zadanie powierzone mi przez
kobietę. Gdy usłyszałem pukanie do drzwi, wyprostowałem się i
uśmiechnąłem, starając nie okazywać, jaka radość mnie ogarnia.
-
Zapraszam…
***
James
Byłem
cholernie zdenerwowany tą wizyta oraz chyba przede wszystkim moja
mama i siostra. Obydwie uważają, że mam zwidy, ale ja mówię
prawdę. Wszyscy, dosłownie wszyscy faceci na mnie lecą i czyhają
na moja cnotę!
A
te głupie baby mi nie wierzą!
Idiotki.
Wszedłem
do bloku i podszedłem do recepcji dopytać się, gdzie mam iść na
to "spotkanie" z lekarzem. Kiedy otrzymałem informację,
skierowałem się do windy. Wcisnąłem przycisk z numerem 4 i
czekałem na charakterystyczny dzwonek .
Wysiadłem,
rozejrzałem się na około. W końcu znalazłem właściwy pokój.
,,Powinienem
iść do okulisty”, pomyślałem. A wiecie, czemu? Bo pokój,
którego szukałem był... naprzeciwko mnie!
Walnąłem
się otwarta ręką w czoło i podszedłem do drzwi. Poprawiłem
ubranie, włosy, a później zapukałem.
-
Zapraszam... - opowiedział na moje pukanie męski, aksamitny i
przyjemny dla ucha głos. Wszedłem do środka, a tam, na wielkim
fotelu na kółkach, siedział młody bóg. Pfu! Znaczy się, lekarz.
Niejaki Scott Nedel. Wysoki, lekko umięśniony, z miodowymi włosami,
modnie ściętymi i wielkimi, ciemnogranatowymi oczyma. Na jego
przystojnej twarzy widniał radosny uśmiech. Uniósł rękę i
wskazał mi jeden z dwóch dużych foteli stojących przed biurkiem.
-
Witaj, to ty musisz być James Bater. Twoja matka i siostra cię tu
zapisały, tak więc - położył ręce na biurku, zgiął w łokciach
i palce złożył piramidkę. - ...co ci dolega? Nina mówiła, że
masz zwidy.
-
Wcale ich nie mam! Tylko... - już chciałem dokończyć, kiedy coś
sobie uświadomiłem. Nazywał moją siostrę po imieniu, więc musi
ją skądś znać. - Chwila moment, skąd znasz moją siostrę?
Scott
wyglądał na zdumionego. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
Założyłem ręce na piersi i czekałem na jego odpowiedź.
***
Scott
-
Twoją siostrę? - zapytałem. - Dość często jestem gościem w jej
restauracji, poza tym lubię sobie popatrzeć, jak tam nieraz
pomagasz - powiedziałem bez ogródek. Chłopak popatrzył na mnie
zdumiony, po czym cofnął się lekko speszony. - Spokojnie, nic ci
nie zrobię. Usiądź na kozetce i powiedz, na czym polega twój
problem?
James
odetchnął głęboko i usiadł na kozetce, by po chwili się na niej
położyć.
-
No bo... wydaje mi się... że... że... szos czccykyf - wymamrotał
pod nosem. Mimo że wiedziałem, na czym polega problem, chciałem,
by powiedział to na głos.
-
Co tam mamroczesz? No mów, o co chodzi, a nie mówisz tak, że nie
mogę zrozumieć - powiedziałem z łagodnym uśmiechem. Chłopak po
czerwieniał i powiedział:
-
Mam wrażenie, że każdy czyha na moją cnotę i chce sobie zrobić
ze mnie inkubator - powiedział i zamknął oczy zawstydzony,
***
James
Siedziałem
tam, czerwony jak stos cegieł. Nie miałam pojęcia, co mam zrobić
z rękami, więc chwyciłem poduszkę i przytknąłem ją do mojej
czerwonej twarzy.
-
Rozumiem, rozumiem. Chyba wiem, jak temu zaradzić - powiedział
spokojnie Scott. Opuściłem poduszkę na kolana, a mój wzrok
spoczął na ciemnych oczach mężczyzny. Myślę, że zrobiłem się
jeszcze bardziej czerwony.
-
J-jaki? - spytałem dążącym głosem. Nie wiem, czemu wydawało mi
się, że przy głębokim i przyjemnym głosie Scotta mój brzmiał...
hmmm... kobieco?
Ogólnie
patrząc i na mnie i na niego, od razu widać, że to on jest tu
górą... tu? To znaczy gdzie? W naszej relacji?
...James,
przestań, bo wymyślisz głupoty. Chyba ci się mózg przegrzał.
-
...mes? ...ames? James?! Słuchasz mnie?! W ogóle? - nie
spodziewanie usłyszałem krzyk Scotta .
Podniosłem
na niego wyrok. Mężczyzna, widząc moje niezrozumiałe spojrzenie,
uśmiechnął się, a jego ręką wylądowała na mojej głowie.
Lekko głaszcząc moje włosy, powiedział:
-
Mówiłem, że...
***
Scott
-
Mówiłem, że najlepiej będzie, jak zamkniesz teraz oczy i opowiesz
po kolei wszystko, co się dzieje wokoło ciebie. Co powoduje, że
masz takie, a nie inne odczucia wobec mężczyzn. - Jednak w mojej
głowie kształtował się już całkiem inny pomysł. Chłopakowi,
tak jak mówiła jego siostra, brakowało po prostu miłości. A ja…
zamierzałem mu ją dać. Zarówno tą duchowną jak i cielesną.
Kiedy James zamknął oczy, usiadłem na krześle blisko kozetki,
czekając aż zacznie.
-
Tak właściwie ja... sam nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale
często jeśli poznawałem jakiegoś chłopaka, to automatycznie
byłem traktowany jak obiekt do prze-bzykania. Słyszałem niemiłe
docinki czy podteksty. Poza tym, miałem raz… chłopaka -
powiedział cicho. - Bardzo mi się podobał i zależało mi na nim,
ale gdy on tylko usłyszał… że mogę urodzić dzieci, chciał
tylko ode mnie seksu… a ja… - chcąc dać mu do zrozumienia, że
go słucham, a także, że chcę do wspierać, pogłaskałem go lekko
po… udzie (wiem, mało profesjonalnie, ale no cóż w końcu chcę
mu dać wszystko). Chłopak otworzył gwałtownie oczy, a ja czym
prędzej zabrałem dłoń. Czas zacząć działać.
***
James
Spojrzałem
przestraszony na mężczyznę, ciągle czułem jego palący dotyk na
udzie. Scott uśmiechał się do mnie tajemniczo, a po moich plecach
przeszedł dziwny dreszcz... podniecenia czy też strachu? Jeden but,
to prawie to samo, przy najmniej ja nie widzę różnicy. Chociaż
podniecenie jest przyjemniejsze od strachu... hmmm, ale ja lubię być
podniecony przez strach. Jestem dziwny... no ale cóż, na tym polega
bycie...
Nagle
zostałem wyrwany z swoich przemyśleń przez motyli dotyk na moich
ustach. Otworzyłem oczy jeszcze szerzej, jeżeli to możliwe, Scott
pochylał się nade mną i delikatnie muskał moje usta. Po chwil
pocałunek nabrał mocy, a ja mimowolnie zamknąłem oczy. Mężczyzna
chwycił mnie w pasie, podniósł, a następnie usadowił na swoich
kolanach. Oderwał się od moich ust, żeby zaczerpnąć powietrza,
lecz nie na długo. Chwilę wpatrywał się w moje zielone oczy, a
następnie jego granat został przysłonięty powiekami . Wręcz
pożerał moje usta w pełnym namiętności i sile pocałunku.
Było
mi gorąco, czułem, że jeżeli mężczyzna by mnie nie trzymał, to
już dawno przywitałbym się z podłogą. Nagle Scott zaprzestał
całowania moich już napuchniętych ust. Uniósł mnie i posadził
na kozetce. Patrzyłem na niego otępiały, nie za bardzo wiedząc,
co się dzieje. Mężczyzna podszedł do drzwi i z miły, a zarazem
tajemniczym uśmiechem powiedział:
-
To koniec na teraz, James. Zobaczmy się wieczorem. - posłał mi
causa w powietrzu, a następnie wyszedł, zamykając drzwi. Jeszcze
przez kilka minut patrzyłem w nie tępo. Co. To. Miało. Być? Nic
nie rozumiałem, kompletnie nic! Wściekły na siebie, że mu się
tak dałem, wstałem i wyszedłem najpierw z gabinetu, a następnie z
budynku, nie oglądając się za siebie.
Nigdy
więcej tu nie przyjdę! - pomyślałem i miałem zamiar tak uczynić.
Niestety, jak to zawsze ze mną bywa, nic nie idzie po mojej myśli.
Za niedługo miałem się o tym przekonać.
***
Scott
Szedłem
zadowolony do domu. Byłem bardziej niż pewny, że plan się
powiedzie i James jeszcze dziś będzie mój. W mieszkaniu od razu
wziąłem się za przygotowywania. Szybki prysznic i mogłem zacząć
szykować sypialnię. Wszędzie rozstawiłem świece, białe lilie
(jego ulubione kwity, idealnie do niego pasowały* uczucie czyste,
cnotliwość*). Wysprzątałem kuchnię na błysk i wziąłem się za
ubieranie. Chciałem przykuć jego wzrok. Wiedziałem, że chłopak
wręcz emanuje nieświadomie chęcią zbliżenia się.
Gdy
już byłem gotowy, pojechałem samochodem do restauracji jego
siostry. James już tam był. Podawał do stolika zamówienia.
Usiadłem w dość dobrze widocznym miejscu na jednej z kanap i
spojrzałem wyzywająco na chłopaka. Kiedy ten mnie po chwili
zauważył, spłonął rumieńcem i czym prędzej poszedł na
zaplecze. Uśmiechnąłem się w duchu. Byłem prawie pewny, że w
tym momencie prosi siostrę, by mógł wrócić do domu. Gdy chwilę
później wyszedł z dość nadąsaną miną, zachichotałem. James
natomiast kierował się w moją stronę z nieprzyjazną miną.
-
Co ty tu robisz, doktorku od siedmiu boleści? - zapytał. Posłałem
mu uwodzicielski uśmiech.
-
Przyszedłem się napić drinka i... - pochyliłem się lekko w jego
stronę- ...popatrzeć na ciebie.
***
James
Gwałtownie
odsunąłem się od niego, odwróciłem się i szybkim krokiem
ruszyłem do baru z zamiarem zrobienia mu tego cholernego drinka. Sam
nie wiem, na co byłem bardziej wściekły - na to, że w ogóle się
pokazał czy na to, że większość kobiet w tym lokalu patrzyła na
niego pożądliwie. Coś mi podpowiadało, że raczej chodzi o to
drugie, ale ten irytujący głosik zepchnąłem na samo dno moich
myśli. Przelałem napój do wysokiej szklanki, dodałem kilka kostek
lodu oraz postawiłem na tacy. Zaniosłem ją doktorowi od siedmiu
boleści, a następnie zająłem się nowo przybyłymi gośćmi.
Najgorsze było to, że nieważne czego bym nie zrobił, Scott wodził
za mną wzrokiem ani na chwilę nie wypuszczając mnie z niewoli
ciemno granatowych oczu. Czułem się dziwnie, lecz było to również
przyjemne. Mężczyzna siedział już dobre trzy godziny w knajpie
mojej siostry. Ciekawiło mnie, co było tego powodem, bo na pewno
nie ja. Po zakończeniu pracy,poszedłem do baru po drinka, lecz nie
dla doktora, tylko dla siebie. Miałem zamiar usiąść sobie na
jednej z kanap i odsapnąć. Niestety moje plany spaliły się na
panewce, kiedy zostałem dosyć mocno pociągnięty na sofę obok
szeroko uśmiechniętego Scotta.
-
Co ty robisz?! - warknąłem zły. Mężczyzna nie wraził się moją
nietęgą miną i niemiłym głosem.
-
A nic, chcę tylko, żebyś się ze mną napił, nic więcej - odparł
ze słodkim uśmiechem. Prychnąłem i za jednym zamachem wypiłem
prawie całą szklankę whisky. - Oj, kocie, tylko spokojnie,
przecież nie chcę cię spić. - nie wiem czemu, ale mu nie
uwierzyłem.
~*~*~*~*~*~
-
No i wiesz - chyk... On mi powiedział - chyk...- wymamrotałem,
opierając głowę na blacie stołu. Przede mną siedział
uśmiechnięty od ucha do ucha Scott. Jego piękne, malinowe usta
kusiły mnie i to bardzo. "Czemu miałbym się powstrzymywać?",
przemknęło mi przez myśl. Kierowany jakimś dziwnym pragnieniem,
podniosłem się na miękkich nogach i chwiejnym krokiem podszedłem
do Scotta. Mężczyzna patrzył na mnie szeroko otwartymi oczyma,
kiedy siadałem mu na kolanach. Obiąłem go rękami za szyję,
pochyliłem się i patrząc mu w oczy, polizałem jego wargi. Raz.
Drugi. Trzeci.
Nagle
mężczyzna chwycił mnie w pasie, samym językiem rozszerzył moje
wargi, a później pocałował bardzo mocno i namiętnie. Całowaliśmy
się żarliwie, jego język był chyba dosłownie wszędzie.
Niecierpliwe ręce starszego mężczyzny gładziły moje plecy i
pośladki. Było mi bardzo przyjemnie, tak bardzo, że nawet nie
zauważyłem, kiedy zacząłem mruczeć pod jego dotykiem. Wplatałem
ręce w jego włosy, kiedy on próbował zrobić mi malinkę na
szyi...
-
Ekhem... - usłyszeliśmy nagle. Oderwałem się od tych pysznych ust
i z chęcią mordu w oczach spojrzałem na młodą, całą czerwoną
kelnerkę. Przycisnąłem się mocniej do Scotta.
-
Czego? - prawie warknąłem. Usłyszałem cichy śmiech, a następnie
ciepłe usta na moim policzku.
-
Pani chyba chce mam powiedzieć, że już zamykają - powiedział
mężczyzna, uśmiechając się lekko. - Teraz możemy iść do mnie,
mój ty... mrrr - wyszeptał Scott, wprost do mojego ucha. Zadrżałem
i bardzo, bardzo niechętnie zszedłem z jego kolan.
***
Scott
Widząc
roztargnienie pomieszane z zawstydzeniem na twarzy Jamesa, nie mogłem
przestać się uśmiechać. Chłopak pozwolił mi wstać, by po
chwili wyjść ze mną z restauracji. Wsiedliśmy do mojego
samochodu.
-
Zawieź mnie le... lepiej.... chik do mojego domu. Będzie tak
lepiej... chika... na pewno... - powiedział, ale w jego oczach co
innego było widać. Wcale nie chciał wracać do PUSTEGO mieszkania.
Nie zamierzałem mu na to nawet pozwolić. Beż żadnej krępacji,
ruszyłem do swojego mieszkania. James, mimo że nie mówił zbyt
wyraźnie, to jednak rozumiał świetnie, co się dzieję wokoło
niego. Gdy zatrzymałem samochód, nie wyglądał na zbyt
zadowolonego tym, że go tu przywiozłem. Wysiadłem z auta, by po
chwili otworzyć mu drzwi.
-
Poradziłbym sobie. Poza tym, prosiłem, że chcę do domu -
powiedział, ale nie zatrzymał się i pozwolił się poprowadzić na
klatkę schodową. Ja natomiast szedłem z lekkim uśmiechem na
ustach, wiedząc, że gdy zobaczy, co dla niego przygotowałem, jego
mury opadną. Bo wreszcie ktoś będzie z nim spędzał czas
oraz spełniał jego zachcianki. Już nie będzie potencjalną
zabawką. Oj, nie.
***
James
Wlokłem
się za dziwnie uśmiechającym się Scottem. Nagle mężczyzna
zatrzymał się przed jednym z mieszkań i otworzył drzwi, gestem
dłoni zaprosił mnie do środka. Jak wchodziłem do środka,
widziałem kątem oka jego uśmiech. Nie miałam pojęcia, o co mu
chodzi dopóki nie wyszedłem do...
Pięknego,
dużego i przede wszystkim nowoczesnego salonu. Wszędzie, chyba w
każdym pomieszczeniu, znajdowały się ciemno czerwone świece,
które idealnie pasowały do ciemnych mebli i jasno żółtych ścian.
Nie mogłem zrozumieć, jak, skąd on widział, że to lubię.
Odwróciłem się, chcąc się go o to spytać, lecz nie było mi to
dane po raz kolejny. Scott zakrył mi oczy i zaczął gdzieś
prowadzić.
-
Nie bój się, kochanie. Nic ci się nie stanie - wyszeptał do
mojego ucha, delikatnie przygryzając jego płatek.
Doktorek
zaprowadził mnie gdzieś do jakiegoś pokoju, jak tylko tam
weszliśmy, puścił mnie i stanął z tyłu. Otworzyłem oczy, a nim
ukazała się... piękna sypialnia. Na podłodze, łóżku i szafkach
leżały płatki lilii, na małych stolikach przy posłaniu paliły
się wysokie, duże i grube białe świece, które świetnie pasowały
do szarych ścian i czerwonej pościeli. Bajka. Taka o której zawsze
marzyłem. Bajka, której pora rozpocząć nowy rozdział.
Subskrybuj:
Posty (Atom)