yaoistka

yaoistka

niedziela, 3 maja 2015

Komunikat

 Witajcie kochani po tak długim czasie postanowiłam coś wreszcie zrobić z tym blogiem. Rozmawiałam z Ash i ze względu na to, że ma ona mnóstwo nauki, a ja również uczę się, pracuję i pisze innego bloga zdecydowałyśmy OFICJALNIE ZAWIESIĆ BLOGA NA CZAS NIEOKREŚLONY. 
Miałyśmy mnóstwo ( mamy zresztą nadal) pomysłów ale brak czasu i możliwości popycha nas do tej decyzji. Dziękujemy wam za komentarze oraz czas jaki nam poświęciliście. Mam nadzieję, ze uda nam się mimo wszystko coś tu jeszcze wrzucić i wrócić do was za jakiś czas.
Pozdrawiam OfeliaRose




poniedziałek, 20 października 2014

Żonka *.*

Ofelia: Witam was kochani :* Zagląda tu ktoś? Dzisiaj mamy dla was wraz z Ash krótkiego one-shota. Będzie to....komedia :) Liczymy na komentarze.
Co do następnego opowiadania to....pojawi się ono za dwa/trzy tygodnie * potrzebujemy trochę czasu by przygotować rozdziały*. Opowiadanie będzie mieć około 5 rozdziałów.
To chyba wszystko więc do ,,usłyszenia" za trzy tygodnie.

Ross
Spojrzałem na zegar, stojący w koncie salonu. Dochodziła godzina dwudziesta i powoli zaczęło się ściemniać. Czułem już dość mocno pragnienie, więc postanowiłem nie czekać dłużej, tylko wyjść z krypty. Gdy płyta prowadząca do mojego domu się odsunęła, odsłaniając drogę na cmentarz, wciągnąłem do płuc powietrze, próbując odnaleźć dla siebie jakąś potencjalną ofiarę.
***
Sonny
Szedłem sobie spokojnie ulicą, podśpiewując piosenkę zespołu Asking Alexandria. Nie przejmowałem się krzywymi spojrzeniami ludzi na około mnie. Skręciłem w ciemną uliczkę, a następnie w stronę cmentarza. Powoli i z gracją godną metala chodziłem między grobowcami. Kręciłem biodrami, podskakiwałem, kiedy nagle poczułem na sobie czyjeś głodne spojrzenie. Odwróciłem się powoli i zza odsłoniętej płyty nagrobkowej wyłonił się... Mega. Seksowny. Facet. Wtem ujrzałem jego oczy i pisnąłem mało męsko.
- Aaaaaaaaaaa!
***
Ross
Roześmiałem się w duchu, słysząc pisk ,,czarnej owieczki", stojącej naprzeciw mojej krypty. Czując jej zniewalający zapach, oczy zaświeciły mi się mocniej, a kły wysunęły jeszcze bardziej, niż zwykle. Czując jednak, że mój penis zaczyna twardnieć, zatrzymałem się w połowie drogi. Spojrzałem jeszcze raz na chłopaczka, stojącego przede mną. Był śliczny. Blady, z włosami opadającymi na jeden bok. Oczka świeciły mu się lekko ze strachu, ale także... fascynacji. Nim zdążył mrugnąć, podszedłem do niego.
- Witaj, książę mego serca. Jestem Ross, a ty, mój piękny - objąłem go w tali, czując, jak w jego ciele wzrasta strach, podniecenie, a także niezdrowa fascynacja. - ...zostałeś wybrany na mojego wiecznego partnera. Jak ci na imię?
***
Sonny
Że. Co. Kurwa ?! O czym on pierniczy?! Ja. Że kim mam być?! WTF?! Próbowałem się mu wyszarpać, ale był za silny.
Aaaaaa... no, tak, on jest przecież wampirem... Głupi ja.
- Eeeem - zacząłem słabo. - Możesz mnie puścić? - znów próbowałem się wyrwać. Szarpnąłem się raz, drugi, trzeci - nic! - No, weź mnie, cholera, puść! - krzyknąłem. Nagle poczułem na mojej szyi jego oddech. Spojrzałem na niego, w jego piękne zielono-czerwone oczy. Niespodziewanie dostrzegłem w jego pięknych, czarnych włosach... kołtun! Samoistnie wyciągnąłem rękę i delikatnie przeczesałem go. Mężczyzna popatrzył na mnie zdziwiony, tym samym rozluźniając swój uścisk, wykorzystałem to i szybciutko mu się wyrwałem. Stanąłem naprzeciwko niego, poprawiając włosy, zacząłem mu się przyglądać. Był ubrany cały na czarno, do tego z ramion zwisały mu kawałki materiału, włosy miał długie, aż do ramion albo nawet dłuższe, przystojną twarz i jeszcze te oczy... Piękne! Sonny, debilu, ogarnij się, do cholery!!!
- Więc, piękny... - usłyszałem jego głęboki głos. - Jak masz na imię? - spytał, uśmiechając się cudnie. Nogi się prawie pode mną ugięły. SONNY, CHOLERA, WEŹ SIĘ W GARŚĆ ! NIE ZNASZ GO!! SPOKOJNIE! - krzyczał mój rozsądek. Wziąłem głęboki oddech i odpowiedziałem:
- Po co ci to wiedzieć? - mój głos nawet mnie samego zadziwił, był mocny i taki twardy. Mężczyzna spojrzał na mnie wyrokiem, którego nie mogłem rozszyfrować. Jego uśmiech powiększył się i stał się jakby... drapieżny? Podszedł do mnie powoli, a ja w tym samym momencie zacząłem się cofać.
- Chcę, żebyś został moim partnerem. Jako wampir, mogę mieć tylko jednego prawdziwego i prawidłowego partnera, a ja... - nagle uderzyłem plecami o ścianę jakiejś krypty. Spanikowany spojrzałem na Rossa. Mężczyzna ułożył obydwie dłonie po dwóch stronach mojej głowy, przez co byłem zmuszony do spojrzenia w jego zielone oczy, które powoli zaczęły zachodzić czerwienią - ...wybrałem właśnie ciebie. Dlatego, pytam, jak masz na imię, moja czarna owieczko? 
Przełknąłem ślinę i wymamrotałem:
- Sonny Delphi...- mężczyzna pochylił się nade mną i owiał moje okolczykowane ucho ciepłym oddechem.
***
Ross
- Miło mi cię poznać, Sonny - powiedziałem, pochylając się nad nim. Chłopak zadrżał delikatnie, czerwieniąc się przy tym. Uśmiechnąłem się na to i pocałowałem go w policzek. - Wiesz, jest dość późno, moja czarna owieczko, ale może... chcesz zobaczyć mój dom? No, chyba, że rodzice na ciebie czekają, to umówimy się na jutro. - Sonny na wzmiankę o rodzicach posmutniał. Spojrzałem na niego zaskoczony. - Powiedziałem coś nie tak?
- Nie... tyle że ja od dawna nie mam tak naprawdę rodziny. Mój ojczym mnie nienawidził i gdy nadarzyła się okazja, wyrzucił mnie z domu, pozbywając się zbędnego balastu. - Słysząc to, poczułem, jak moje kły wysuwają się pod wpływem złości.
- Nie przejmuj się tym nic niewartym człowiekiem. Teraz masz mnie - powiedziałem i przytuliłem go lekko. Sonny stał przez chwilę, jakby się wahając, jednak w następnej chwili objął mnie, wtulając się w moje ramiona.
- Ross... ale w twoim... domu, no, ten... nie ma szczurów albo nietoperzy, prawda? - słysząc ten jego lęk w głosie, zachichotałem rozbawiony.
-Nie, nie ma. Wiesz, to, że mieszkam pod ziemią, nie znaczy, że nie dbam o nic - powiedziałem łagodnie, głaszcząc go po głowie.
- A... pająki? Ja naprawdę nie cierpię pająków - powiedział cicho. I tu mnie miał. Zdarzało się, że gdzieś sobie przemknął mały pająk, ale nigdy mi to nie przeszkadzało. Chłopak, widząc moją minę, pobladł raptownie. - Ja... ja tam nie wejdę, Ross! Mogę zostać twoim partnerem, zajmować się domem i w ogóle, ale jeśli masz tam... - mówiąc to wskazał na wejście do krypty - ...pająki, to nie masz na co liczyć.
- Spokojnie, zrozumiałem. Zaraz wracam, piękny - powiedziałem i czym prędzej pomknąłem do domu, by wziąć się za przepędzanie czarnych paskud.
***
Sonny

Odetchnąłem głęboko. A jednak się opłacało odstawić tą scenkę z obrzydzeniem do pająków. Prawda jest taka, że nie mam nic przeciwko nim, po prostu chciałem być na chwilę sam, żeby to sobie wszystko przemyśleć, na spokojnie, bez dziesiątego cudu świata. Na powrót oparłem się plecami o ścianę krypty, a następnie po niej zjechałem na dół. Spuściłem głowę i spojrzałem na moje ubrudzone glany. Czemu ja się na to zgodziłem? Może dlatego, że przy nim czułem się tak... dobrze? Jakbym w końcu był na swoim miejscu i tylko przy nim był szczęśliwy. Nie rozumiałem tego, ale chyba nawet nie chciałem. Teraz będę miał do kogo wrócić... chyba. Każdej nocy ktoś będzie koło mnie, a nie, jak do tej pory było, jedno nocny seks i papa. Mam taką nadzieję. Uniosłem głowę, nade mną rozpościerało się piękne bezchmurne nocne niebo, usiane błyszczącymi gwiazdami.
- Piękne - wyszeptałem. Przymknąłem oczy i pozwoliłem się wciągnąć w krainę Morfeusza. Na w pół świadomie zarejestrowałem to, że zostaje przez kogoś podnoszony i gdzieś niesiony. Następne, co poczułem, to miękkość okalająca mnie z każdej strony, twarde męskie ciało, przytulające mnie i wilgotne usta na czole. Do tego piękne słowa:
- Śpij, moja owieczko. Będę tu przy tobie, cały czas. - Kolejny pocałunek, lecz tym razem w policzek. Uśmiechnąłem się lekko i zanim kompletnie odpłynąłem wyszeptałem, unosząc rękę.
- Dziękuję. - Po omacku znalazłem jego twarz i włosy. W nie wplątałem palce, przyciągnąłem go i lekko musnąłem jego usta. Po czym zasnąłem.
***
Ross
Gdy wyszedłem na zewnątrz, nigdzie nie widziałem Sonnego. Gdyby nie ten delikatny zapach, unoszący się w powietrzu, byłbym pewny, że chłopak uciekł. Obszedłem kryptę, by znaleźć śpiącego chłopaka, opartego o ścianę. Uśmiechnąłem się łagodnie i bez problemu wziąłem go na ręce. Był leciutki niczym piórko. Dopiero teraz, gdy trzymałem go w ramionach, mogłem wyczuć, jaki on jest... kruchy.
Gdy wszedłem z nim do sypialni, położyłem go na łóżku, okryłem kołdrą i przytuliłem do siebie. Sonny przebudził się na chwilę. Pocałowałem go w czoło.
- Śpij, moja owieczko. Będę tu przy tobie, cały czas - powiedziałem, całując go tym razem w policzek. Chłopak na granicy świadomości wyszeptał.
- Dziękuję. - Potem dotknął mojej twarzy, wplatając palce w moje włosy i pocałował mnie lekko w usta. Chwilę później spał już spokojnie.
*
Następnego dnia rano, gdy otworzyłem oczy, zarejestrowałem brak Sonnego w sypialni. Już chciałem iść go szukać, gdy drzwi do sypialni się otworzyły, a do środka wszedł szatyn. Na jego widok poczułem, jak pewna część mnie staje na baczność. Miał na sobie moją czarną jedwabną, prześwitującą koszulę, swoje czarne obcisłe rurki, które teraz zakrywał fartuszek, oczywiście czarny, z falbanka. Wytrzeszczyłem oczy.
- Cześć. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, że pożyczyłem twoją koszulę? - Pokręciłem głową, nadal się w niego wpatrując. Chłopak się rozpromienił i wniósł tacę pełną jedzenia. Do moich ust napłynęła ślinka. Mimo że jestem wampirem od ponad 400 lat, nadal lubię jedzenie ludzkie, więc uśmiechnąłem się promiennie.
- Co za wspaniale pachnące jedzenie. Nadajesz się idealnie na żonę - powiedziałem i od razu tego pożałowałem, widząc minę chłopaka.
***
Sonny
Że. Co. Proszę?! Jaka, cholera jasna, żona?!
- Przepraszam bardzo, co? - zapytałam się stosunkowo spokojnie.
-Nooo, wiesz, gdy się połączymy, nawet mimo iż nasz związek polega na równości, to w towarzystwie zawsze będziesz moją kochaną żonką - powiedział i nim zdążyłem zareagować, już byłem w jego ramionach. - A teraz, daj całusa, moja piękna żonko - powiedział i nie czekając na moją reakcję, wpił się w moje usta. Niepewnie oddałem pocałunek, zadowolony mimo wszystko. Nagle poczułem jednak jego ostre kły na moich ustach. A w następnym momencie leżałem już na łóżku.
***
Ross
Patrzyłem na jego piękną, lekko zaróżowioną twarz. Mój ukochany. Wspaniale pasujący na żonę. Gdy przez przypadek drasnąłem kłami jego wargę i poczułem smak jego krwi wiedziałem, że to już koniec.
- No, moja czarna owieczko, chcesz być ze mną na wieki? - Sonny wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym kiwnął głową.
-Tak, chcę. Już na zawsze. - Nie czekając już na nic innego, wbiłem kły w jego szyję. Chłopak jęknął głośno, przytulając się do mnie mocno. Gdy poczułem, że opadł z sił nadciąłem swój nadgarstek i wpuściłem odrobinę swojej krwi do jego ust. Po tym zostało mi tylko czekać, aż się obudzi, by zostać ze mną... na wieki.

Epilog
Sonny
Siedziałem na brzegu łóżka z szerokim uśmiechem, wpatrywałem się w śpiącego Rossa. Od mojej przemiany minęło już jakieś pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt lat. A ja nadal cieszyłem się, że spotkałem Rossa, wtedy, na tym cmentarzu. Niedawno jednak zmieniliśmy lokum, by móc wychować naszego syna w innym środowisku, niż groby i pogrzeby. Bo tak jak Ross mówił, zostałem żoną i to dosłownie. Zajmowałem się sprzątaniem domu, gotowaniem, praniem i innymi obowiązkami, a także, jak się okazało, przypadła mi również rola urodzenia dziecka. Nie pytajcie mnie, do cholery, jakim cudem. Mój mąż stwierdził, że nie ma w tym nic dziwnego, bo to się dość często zdarza przy wampirzych parach, gdzie jest dwóch mężczyzn. Po prostu jeden jest typowy pasywem. Wcale mnie to wytłumaczenie nie zadowalało, ale cóż, już się stało. I teraz mogłem tylko czekać. Och, ale jak za to miałem dobrze! Ross spełniał każde moje zachcianki (nie, żeby było inaczej przed ciążą), no, ale mimo wszystko. Teraz co bym sobie nie zażyczył dostaje to. Dobrym przykładem właśnie tego jest nasz dom. Duży, jasny dwupiętrowy domek oraz nasze dwa kotki ( powiedziałem że chcę je i koniec...no i mam)
- Hej, czarna owieczko, o czym myślisz? Dlaczego mnie jeszcze nie budzisz słodkim buziakiem? - słysząc to, uśmiechnąłem się tylko.
- Już cię budzę, mój ty wampirze - powiedziałem i pocałowałem go prosto w usta. Tak, to jest życie, przez które będę z chęcią szedł wiecznie. Ja, Ross, nasz synek oraz nasze dwa koty!


KONIEC :*

piątek, 26 września 2014

Owocna Terapia part 2

Ofelia: No i jest ;) To ostatnia część Owocnej Terapii. Następne krótkie opowiadanie tudzież one-shot pojawi się tu za jakieś dwa/trzy tygodnie. 

James
Przytuliłem się jeszcze mocniej do ciepłego ciała Scotta, całując go chciwie. Moje ręce wplatały się w jego piękne, ciemne włosy. Mężczyzna przez chwilę był bierny, pewnie przez szok, lecz zaraz szybko się otrząsnął i chwycił moje pośladki, ugniatając je. Jęknąłem głośno wprost do jego ucha, a następnie je przygryzłem. Następnie zacząłem się o niego ocierać, zazwyczaj jak się upiję, taki właśnie jestem niewyżyty i przez co nieraz wpadam w kłopoty. Nagle sam nie wiem kiedy, wylądowałem na miękkim usłanym płatkami lilii łóżku. Mężczyzna ściągnął ze mnie koszulkę, następnie zaczął delikatnie całować i pocierać moje sutki. Jęczałem i wiłem się pod nim z podniecenia. Niespodziewanie Scott ściągnął mi spodnie wraz z bielizną. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, następnie wziął mnie w usta. Wygiąłem się w łuk. Było mi bardzo przyjemnie... moje ciało rozluźniało się, a ja poczułem się…

***
Scott

 Chłopak dosłownie rzucił się na mnie. Nie spodziewałem się tego. James wydawał się być cholernie niepewną i wstydliwą osobą. A tu... wyszło szydło z worka. Ocknąłem się i oddałem pocałunek. Chwyciłem jego pośladki mocno, ugniatając je. Blondyn jęknął wprost do mojego ucha, a potem pod wpływem chwili, ugryzł mnie w nie lekko. Przez moje ciało przeszedł kolejny dreszcz podniecenia. Czym prędzej położyłem go na łóżku i podwinąłem w górę jego koszulkę. Zacząłem niespiesznie całować i pocierać na zmianę jego sutki. Jęczał, coraz bardziej zapominając o swoich obawach i nieśmiałości, którą do tej pory mimo wszystko ukazywał. Widząc, że chłopak odpłynął w krainę rozkoszy, czym prędzej zsunąłem mu spodnie wraz z bielizną, a następnie, nim zdarzył pojąć co robię, pochłonąłem jego męskość w usta. Jego ciało wygięło się w łuk. Widziałem w jego oczach przyjemność. Czułem się świetnie z myślą, że to ja mogę mu ją dać. Od dawna mi się podobał i nie mogłem zaprzeczyć, że sprawia mi ta cała sytuacja ogromną radość. Nie musiałem długo czekać, by poczuć słony smak spermy na języku. James krzyknął głośno, gdy po jego ciele rozlała się fala rozkoszy. Chwilę później leżał już na łóżku, oddychając ciężko. Popatrzyłem na niego z łagodnym uśmiechem i ze zdziwieniem spostrzegłem, że blondyn zasnął. Pokręciłem głowa rozbawiony. Przykryłem go kołdrą. Mimo wszystko cieszyłem się, że zasnął. Nie chciałem tego robić, gdy był po kilku drinkach. Chciałem, by ta noc była przez niego zapamiętana. Chciałem, by był pewny naszych uczuć. Dlatego wstałem z łózka i poszedłem do łazienki zająć się swoim problemem. A jutro miałem zamiar zacząć się zajmować MOIM Jamesem.

***
James

Mrrr było mi bardzo przyjemnie i błogo. Przywróciłem się na bok, otworzyłem oczy i zaciągnąłem się pięknym zapachem wanilii oraz lilii. Spadłem na łóżku, zauważając, że nie jestem u siebie w domu, ani tym bardziej w swoim łóżku. Czy wczoraj do czegoś doszło pomiędzy mną a doktorem od siedmiu boleści? Pamiętam tylko, że mnie położył na łóżku i... zrobił dobrze. A później... pustka. Wstałem w łóżka. Zauważyłem, że nie mam na sobie swoich ubrań. Tylko za dużą, czarną koszulkę z długim rękawem i moje czerwone bokserki. Usłyszałem czyjeś ciche kroki oraz krzątanie w kolejnych pomieszczeniach. Ruszyłem w stronę lekko uchylonych drzwi. Przeszedłem przez krótki korytarz i wyszedłem do średniej wielkości jasnej kuchni. Przy kuchence stał Scott, ubrany tylko i wyłącznie w ciemne jeansy. Mężczyzna robił właśnie jajecznicę, przy okazji nucił sobie jakaś piosenkę. Podszedłem do stołu stojącego naprzeciwko kuchenki, usiadłem na nim wygodnie i przyglądałem się pięknym plecom doktorka. Chyba powinienem się przywitać - pomyślałem. Lekko czerwony powiedziałem:
- D-d-d-dzień dobry... - wyszeptałem, spuszczając wzrok na moje nagie nogi.
***
Scott

 Stałem w kuchni i szykowałem śniadanie. James wciąż spał, więc mogłem spokojnie przemyśleć wszystko. Planowałem od dzisiaj już zdobywać mojego ślicznego. W głowie układałem powoli plan. Wiedziałem, że nie mogę postępować zbyt gwałtownie. Nie chciałem, by się do mnie zraził i…
- D-d-d-dzień dobry. - usłyszałem za sobą niepewny głos. James siedział przy stole, wpatrując się w swoje kolana. Zmniejszyłem gaz pod patelnią i podszedłem do niego. Widząc jego zachowanie, wiedziałem o co chodzi. Jakby nie patrzeć, jako psycholog łatwo odgadywałem takie rzeczy. Chłopak po prostu czuł się niepewny i skołowany.
- Dzień dobry. Nie wstydź się. Przecież wczoraj nic się nie stało, a poza tym, zależny mi na tobie i chcę, żebyś się uśmiechnął. - blondyn spojrzał na mnie niepewnie.
- A nie myślisz teraz o mnie, jak o kimś łatwym? - zmarszczyłem brwi. Nie spodziewałem się, że ceni on siebie tak nisko. Pokręciłem głową, obejmując go lekko ramieniem.
- Oczywiście, że nie jesteś kimś cudownym. Nie myśl o sobie w ten sposób - powiedziałem i podszedłem do kuchenki. Nałożyłem nam jedzenie i ponownie się odezwałem: - Smacznego. Po śniadaniu przejdziemy się gdzieś. - James zareagował na to szerokim uśmiechem. Czas mu pokazać, jak bardzo jest dla mnie ważny.

***
James  

To, co powiedział Scott, bardzo mnie ucieszyło. W końcu ktoś, kto nie ma mnie za kogoś łatwego. Szybciutko zjadłem śniadanie i już miałem pobiec do łazienki zacząć się przygotowywać, lecz...
- E-e-em ? Scott?
- Co jest?
- Gdzie tu jest łazienka i w ogóle, w co ja mam się ubrać? - spytałem, lekko się rumieniąc. Mężczyzna zaśmiał się głośno, zaprowadził mnie do małej, lecz przytulnej łazienki. Zanim wyszedł, pokazał mi, gdzie znajdują się ręczniki oraz jak z łazienki przejść do jego garderoby! On na garderobę! Nie to, co ja, tylko szafę w pokoju. Już chciałem zamknąć drzwi, kiedy starszy mężczyzna chwycił je i przez szczelinę między nimi powiedział:
-A może weźmiemy go razem?
Fuknąłem zawstydzony i zamknąłem mu drzwi przed nosem. Rozebrałem się, a następnie wyszedłem pod strumień wody. Na moich ustach cały czas widniał delikatny uśmiech.

***
Scott

 Widząc minę Jamesa, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Mój śliczny i zawstydzony blondyn. Zadowolony poszedłem do garderoby, przebrałem się i poszedłem do salonu, by tam na niego poczekać.
- Eee, Scott? - za mną stał James. Wyglądał na dość zawstydzonego. Uśmiechnąłem się do niego.
- W porządku. Idziemy do parku, a potem pójdziemy do mnie do gabinetu - powiedziałem zadowolony, na co odpowiedział mi zdziwiony wzrok Jamesa.
- Do ciebie... do gabinetu? Ale po co?
- Po co? Po to, byś zaczął się otwierać i opowiadać swoje obawy. Poza tym, musimy się lepiej poznać, nie uważasz?
 Wyszliśmy ode mnie z bloku i poszliśmy do parku. Szliśmy przez jedną z alejek, oglądając kwiaty świeżo zasadzone. James rozglądał się zachwycony. Mijaliśmy rodziny z dziećmi, na co chłopak odpowiadał szerokim uśmiechem. Hmm, my też tak kiedyś będziemy spacerować.
Doszliśmy w końcu do mojego gabinetu. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Po chwili jednak się odezwałem:
- No to, zaczniesz mówić?
 No i zaczął. Opowiadał o tym, jak zawsze przyciągał uwagę chłopaków. Jak w wieku 18 lat dostał wysokiej gorączki i wylądował w szpitalu oraz jak po zrobieniu badań okazało się, że jego organizm wytwarza odpowiednie komórki i jest w stanie urodzić dzieci. Na studiach spotykał się z pewnym chłopakiem, ale ten chciał od niego tylko seksu, a gdy się nie zgodził, opowiedział wszystkim o tym, że James może rodzić dzieci i zostawił go. A także o swojej miłości. Chłopak był od niego starszy o dwa lata. Zakochał się w nim. Był bardzo szczęśliwy, chłopak opiekował się nim nigdy nie nalegał na seks, aż do pewnego momentu…
-....i poszliśmy na imprezę. Było świetnie, ale kiedy się upił za-zaciągnął mnie do pokoju. Zaczął rozbierać, próbowałem się wyrwać, ale nie mogłem. Ciągle krzyczał, że był długo cierpliwy, ale czas, bym wreszcie dał się przeruchać. Powiedział, że chce mieć bękarta i że ja mu go dam. Gdyby nie to, że na tej imprezie był też mój przyjaciel, to nie wiem, jakby się to wszystko skończyło. - zakończył, spuszczając głowę. Patrzyłem na niego ze smutkiem. Nie wiedziałem, jak mogę mu dać pocieszenie, mimo że jestem psychologiem, to nie wiedziałem.
- Ja... hmm. Gdy miałem dziesięć lat, moi rodzice się rozwiedli... - zacząłem. Wydawał mi się to dobry pomysł, otworzyć przed nim. - ...ojciec odszedł ze swoją nową rodziną, a ja zostałem z mamą i młodszym bratem. Wiesz... mama to wszystko źle znosiła. Obwiniała mojego braciszka o to. Bo gdyby się nie urodził, dalej byłaby piękna. Wiedziałem, że potrzebuje pomocy, ale nie wiedziałem, jak jej ją dać. Któregoś razu, gdy wróciłem ze szkoły, znalazłem mojego braciszka uduszonego… moja mama natomiast leżała z podciętymi żyłami w wannie. - James wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem. - Dlatego ja rozumiem, że czujesz się źle. Że ciężko ci o wszystkim zapomnieć, ale nie możesz się zamykać. Ja długo czułem się źle, ale zrozumiałem w końcu, że gdyby moja mama otrzymała pomoc… i dlatego widzisz mnie właśnie w tym gabinecie. Chodzi mi o to, że musisz się pogodzić ze swoją przeszłością - powiedziałem. James wpatrywał się we mnie zdziwiony, a potem podbiegł do mnie i ze łzami wtulił się we mnie.
- Spróbuję, a-a-ale pomożesz mi? - zapytał cicho.
- Oczywiście, że ci pomogę, a wiesz dlaczego? Bo od dwóch lat myślę tylko o tobie, a od roku... kocham cię. I chcę, żebyś mi na to pozwolił. - blondyn wpatrywał się przez chwilę w moje oczy, po czym pocałował w usta. Wydaje mi się, że nie po raz ostatni.

*** epilog***
James
 
Od mojej pierwszej wizyty u Scotta w gabinecie minął prawie rok. przychodziłem do niego dość często; raz jako osoba, która potrzebuje się wygadać, pacjent, innym razem jako... jego partner. Tak, zostaliśmy po pewnym czasie oficjalnie parą. Przez ten czas bardzo mi pomógł. Przestałem się obawiać i pozwoliłem się mu do siebie zbliżyć. Był czuły, delikatny i przez cały czas udowadniał mi, że jestem dla niego naprawdę ważny. Teraz, kiedy moja ,,terapia” się zakończyła, szedłem się z nim rozliczyć. Oczywiście, były to tylko formalności, bo tak na prawdę, nic mu nie miałem płacić. Choć, po dzisiejszej wizycie u lekarza, mogłem powiedzieć, że po tych owocnych terapiach z pewnością coś uzyska.
 Wjechałem windą na piętro i ruszyłem prosto do jego gabinetu. Zapukałem.
- Wejdź, śliczny. - Scott jak zwykle siedział za biurkiem z nosem w laptopie. - Czyli co, pomogłem ci, mój ulubiony pacjencie? - zapytał z błyskiem w oku.
- Och, ależ pomogłeś, doktorku - powiedziałem, podchodząc do niego. Brunet odwrócił się w moją stronę, a ja usiadłem mu na kolanach okrakiem, zarzucając ręce na szyję. - I wiesz, że nawet zarobiłeś?
- Oczywiście, że wiem. Mam teraz ciebie - powiedział, całując mnie w policzek. Pokręciłem głową.
- Nie tylko. Chyba zapomniałeś, o czym ci kiedyś mówiłem - powiedziałem i wyjąłem ze swojej torby wyniki badań oraz zdjęcie USG. - Jak widzisz, twoja terapia była bardzo owocna. Musisz teraz ten owoc zebrać. - Scott patrzył przez chwilę z niedowierzaniem, by w następnym momencie zerwać się z miejsca i okręcić mnie w okół własnej osi.

- Och, zbiorę i to z chęcią. Ten i nie tylko. - słysząc to, uśmiechnąłem się tylko. Tak, ta cała terapia z pewnością mi pomogła. Pomogła znaleźć miłość i szczęście w czyiś ramionach.

niedziela, 21 września 2014

Bardzo przepraszam

Ofelia: Bardzo, ale to bardzo przepraszam, ale rozdział pojawi się...dopiero w piątek. W tym tygodniu w pracy dostałam naprawdę w kość. Do domu wracałam dość późno, przez co obowiązki domowe musiałam przekładać na wieczory i nie byłam w stanie się zgrać z Ash i skończyć rozdziału.Mam nadzieje że mi wybaczycie :*

środa, 10 września 2014

Owocna Terapia part 1

Ofelia: Po pierwsze przepraszamy za zwłokę. Rozdział miał się pojawić najpóźniej jutro ale cóż coś nam nie wyszło ;) Tak więc dodajemy dzisiaj i zachęcamy do komentowania :*
P.S. Przepraszam wiem, że tekst ma białe wypełnienie, ale nie umiałam tego zmienić

Scott
Siedziałem w swoim gabinecie z nie cierpliwością oczekując mojego pacjenta. James miał się tu pojawić za dziesięć minut. Jego matka postanowiła go do mnie zapisać mając nadzieje że go wyleczę czy tez mówiąc w prost… rozkocham i przelecę. Uznał on bowiem, że brakuje mu miłości, a do tego jest sfrustrowany seksualnie i to dlatego ciągle się obawia mężczyzn. Chłopak mi się bardziej niż podobał, wiec z chęcią przyjąłem zadanie powierzone mi przez kobietę. Gdy usłyszałem pukanie do drzwi, wyprostowałem się i uśmiechnąłem, starając nie okazywać, jaka radość mnie ogarnia.
- Zapraszam…
***
James
Byłem cholernie zdenerwowany tą wizyta oraz chyba przede wszystkim moja mama i siostra. Obydwie uważają, że mam zwidy, ale ja mówię prawdę. Wszyscy, dosłownie wszyscy faceci na mnie lecą i czyhają na moja cnotę!
A te głupie baby mi nie wierzą!
Idiotki.
Wszedłem do bloku i podszedłem do recepcji dopytać się, gdzie mam iść na to "spotkanie" z lekarzem. Kiedy otrzymałem informację, skierowałem się do windy. Wcisnąłem przycisk z numerem 4 i czekałem na charakterystyczny dzwonek .
Wysiadłem, rozejrzałem się na około. W końcu znalazłem właściwy pokój.
,,Powinienem iść do okulisty”, pomyślałem. A wiecie, czemu? Bo pokój, którego szukałem był... naprzeciwko mnie!
Walnąłem się otwarta ręką w czoło i podszedłem do drzwi. Poprawiłem ubranie, włosy, a później zapukałem.
- Zapraszam... - opowiedział na moje pukanie męski, aksamitny i przyjemny dla ucha głos. Wszedłem do środka, a tam, na wielkim fotelu na kółkach, siedział młody bóg. Pfu! Znaczy się, lekarz. Niejaki Scott Nedel. Wysoki, lekko umięśniony, z miodowymi włosami, modnie ściętymi i wielkimi, ciemnogranatowymi oczyma. Na jego przystojnej twarzy widniał radosny uśmiech. Uniósł rękę i wskazał mi jeden z dwóch dużych foteli stojących przed biurkiem.
- Witaj, to ty musisz być James Bater. Twoja matka i siostra cię tu zapisały, tak więc - położył ręce na biurku, zgiął w łokciach i palce złożył piramidkę. - ...co ci dolega? Nina mówiła, że masz zwidy.
- Wcale ich nie mam! Tylko... - już chciałem dokończyć, kiedy coś sobie uświadomiłem. Nazywał moją siostrę po imieniu, więc musi ją skądś znać. - Chwila moment, skąd znasz moją siostrę?
Scott wyglądał na zdumionego. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Założyłem ręce na piersi i czekałem na jego odpowiedź.
***
Scott
- Twoją siostrę? - zapytałem. - Dość często jestem gościem w jej restauracji, poza tym lubię sobie popatrzeć, jak tam nieraz pomagasz - powiedziałem bez ogródek. Chłopak popatrzył na mnie zdumiony, po czym cofnął się lekko speszony. - Spokojnie, nic ci nie zrobię. Usiądź na kozetce i powiedz, na czym polega twój problem?
James odetchnął głęboko i usiadł na kozetce, by po chwili się na niej położyć.
- No bo... wydaje mi się... że... że... szos czccykyf - wymamrotał pod nosem. Mimo że wiedziałem, na czym polega problem, chciałem, by powiedział to na głos.
- Co tam mamroczesz? No mów, o co chodzi, a nie mówisz tak, że nie mogę zrozumieć - powiedziałem z łagodnym uśmiechem. Chłopak po czerwieniał i powiedział:
- Mam wrażenie, że każdy czyha na moją cnotę i chce sobie zrobić ze mnie inkubator - powiedział i zamknął oczy zawstydzony,
***
James
Siedziałem tam, czerwony jak stos cegieł. Nie miałam pojęcia, co mam zrobić z rękami, więc chwyciłem poduszkę i przytknąłem ją do mojej czerwonej twarzy.
- Rozumiem, rozumiem. Chyba wiem, jak temu zaradzić - powiedział spokojnie Scott. Opuściłem poduszkę na kolana, a mój wzrok spoczął na ciemnych oczach mężczyzny. Myślę, że zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony.
- J-jaki? - spytałem dążącym głosem. Nie wiem, czemu wydawało mi się, że przy głębokim i przyjemnym głosie Scotta mój brzmiał... hmmm... kobieco?
Ogólnie patrząc i na mnie i na niego, od razu widać, że to on jest tu górą... tu? To znaczy gdzie? W naszej relacji?
...James, przestań, bo wymyślisz głupoty. Chyba ci się mózg przegrzał.
- ...mes? ...ames? James?! Słuchasz mnie?! W ogóle? - nie spodziewanie usłyszałem krzyk Scotta .
Podniosłem na niego wyrok. Mężczyzna, widząc moje niezrozumiałe spojrzenie, uśmiechnął się, a jego ręką wylądowała na mojej głowie. Lekko głaszcząc moje włosy, powiedział:
- Mówiłem, że...
***
Scott
- Mówiłem, że najlepiej będzie, jak zamkniesz teraz oczy i opowiesz po kolei wszystko, co się dzieje wokoło ciebie. Co powoduje, że masz takie, a nie inne odczucia wobec mężczyzn. - Jednak w mojej głowie kształtował się już całkiem inny pomysł. Chłopakowi, tak jak mówiła jego siostra, brakowało po prostu miłości. A ja… zamierzałem mu ją dać. Zarówno tą duchowną jak i cielesną. Kiedy James zamknął oczy, usiadłem na krześle blisko kozetki, czekając aż zacznie.
- Tak właściwie ja... sam nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale często jeśli poznawałem jakiegoś chłopaka, to automatycznie byłem traktowany jak obiekt do prze-bzykania. Słyszałem niemiłe docinki czy podteksty. Poza tym, miałem raz… chłopaka - powiedział cicho. - Bardzo mi się podobał i zależało mi na nim, ale gdy on tylko usłyszał… że mogę urodzić dzieci, chciał tylko ode mnie seksu… a ja… - chcąc dać mu do zrozumienia, że go słucham, a także, że chcę do wspierać, pogłaskałem go lekko po… udzie (wiem, mało profesjonalnie, ale no cóż w końcu chcę mu dać wszystko). Chłopak otworzył gwałtownie oczy, a ja czym prędzej zabrałem dłoń. Czas zacząć działać.
***
James
Spojrzałem przestraszony na mężczyznę, ciągle czułem jego palący dotyk na udzie. Scott uśmiechał się do mnie tajemniczo, a po moich plecach przeszedł dziwny dreszcz... podniecenia czy też strachu? Jeden but, to prawie to samo, przy najmniej ja nie widzę różnicy. Chociaż podniecenie jest przyjemniejsze od strachu... hmmm, ale ja lubię być podniecony przez strach. Jestem dziwny... no ale cóż, na tym polega bycie...
Nagle zostałem wyrwany z swoich przemyśleń przez motyli dotyk na moich ustach. Otworzyłem oczy jeszcze szerzej, jeżeli to możliwe, Scott pochylał się nade mną i delikatnie muskał moje usta. Po chwil pocałunek nabrał mocy, a ja mimowolnie zamknąłem oczy. Mężczyzna chwycił mnie w pasie, podniósł, a następnie usadowił na swoich kolanach. Oderwał się od moich ust, żeby zaczerpnąć powietrza, lecz nie na długo. Chwilę wpatrywał się w moje zielone oczy, a następnie jego granat został przysłonięty powiekami . Wręcz pożerał moje usta w pełnym namiętności i sile pocałunku.
Było mi gorąco, czułem, że jeżeli mężczyzna by mnie nie trzymał, to już dawno przywitałbym się z podłogą. Nagle Scott zaprzestał całowania moich już napuchniętych ust. Uniósł mnie i posadził na kozetce. Patrzyłem na niego otępiały, nie za bardzo wiedząc, co się dzieje. Mężczyzna podszedł do drzwi i z miły, a zarazem tajemniczym uśmiechem powiedział:
- To koniec na teraz, James. Zobaczmy się wieczorem. - posłał mi causa w powietrzu, a następnie wyszedł, zamykając drzwi. Jeszcze przez kilka minut patrzyłem w nie tępo. Co. To. Miało. Być? Nic nie rozumiałem, kompletnie nic! Wściekły na siebie, że mu się tak dałem, wstałem i wyszedłem najpierw z gabinetu, a następnie z budynku, nie oglądając się za siebie.
Nigdy więcej tu nie przyjdę! - pomyślałem i miałem zamiar tak uczynić. Niestety, jak to zawsze ze mną bywa, nic nie idzie po mojej myśli. Za niedługo miałem się o tym przekonać.
***
Scott
  Szedłem zadowolony do domu. Byłem bardziej niż pewny, że plan się powiedzie i James jeszcze dziś będzie mój. W mieszkaniu od razu wziąłem się za przygotowywania. Szybki prysznic i mogłem zacząć szykować sypialnię. Wszędzie rozstawiłem świece, białe lilie (jego ulubione kwity, idealnie do niego pasowały* uczucie czyste, cnotliwość*). Wysprzątałem kuchnię na błysk i wziąłem się za ubieranie. Chciałem przykuć jego wzrok. Wiedziałem, że chłopak wręcz emanuje nieświadomie chęcią zbliżenia się.
Gdy już byłem gotowy, pojechałem samochodem do restauracji jego siostry. James już tam był. Podawał do stolika zamówienia. Usiadłem w dość dobrze widocznym miejscu na jednej z kanap i spojrzałem wyzywająco na chłopaka. Kiedy ten mnie po chwili zauważył, spłonął rumieńcem i czym prędzej poszedł na zaplecze. Uśmiechnąłem się w duchu. Byłem prawie pewny, że w tym momencie prosi siostrę, by mógł wrócić do domu. Gdy chwilę później wyszedł z dość nadąsaną miną, zachichotałem. James natomiast kierował się w moją stronę z nieprzyjazną miną.
- Co ty tu robisz, doktorku od siedmiu boleści? - zapytał. Posłałem mu uwodzicielski uśmiech.
- Przyszedłem się napić drinka i... - pochyliłem się lekko w jego stronę- ...popatrzeć na ciebie.
***
James
Gwałtownie odsunąłem się od niego, odwróciłem się i szybkim krokiem ruszyłem do baru z zamiarem zrobienia mu tego cholernego drinka. Sam nie wiem, na co byłem bardziej wściekły - na to, że w ogóle się pokazał czy na to, że większość kobiet w tym lokalu patrzyła na niego pożądliwie. Coś mi podpowiadało, że raczej chodzi o to drugie, ale ten irytujący głosik zepchnąłem na samo dno moich myśli. Przelałem napój do wysokiej szklanki, dodałem kilka kostek lodu oraz postawiłem na tacy. Zaniosłem ją doktorowi od siedmiu boleści, a następnie zająłem się nowo przybyłymi gośćmi. Najgorsze było to, że nieważne czego bym nie zrobił, Scott wodził za mną wzrokiem ani na chwilę nie wypuszczając mnie z niewoli ciemno granatowych oczu. Czułem się dziwnie, lecz było to również przyjemne. Mężczyzna siedział już dobre trzy godziny w knajpie mojej siostry. Ciekawiło mnie, co było tego powodem, bo na pewno nie ja. Po zakończeniu pracy,poszedłem do baru po drinka, lecz nie dla doktora, tylko dla siebie. Miałem zamiar usiąść sobie na jednej z kanap i odsapnąć. Niestety moje plany spaliły się na panewce, kiedy zostałem dosyć mocno pociągnięty na sofę obok szeroko uśmiechniętego Scotta.
- Co ty robisz?! - warknąłem zły. Mężczyzna nie wraził się moją nietęgą miną i niemiłym głosem.
- A nic, chcę tylko, żebyś się ze mną napił, nic więcej - odparł ze słodkim uśmiechem. Prychnąłem i za jednym zamachem wypiłem prawie całą szklankę whisky. - Oj, kocie, tylko spokojnie, przecież nie chcę cię spić. - nie wiem czemu, ale mu nie uwierzyłem.
~*~*~*~*~*~
- No i wiesz - chyk... On mi powiedział - chyk...- wymamrotałem, opierając głowę na blacie stołu. Przede mną siedział uśmiechnięty od ucha do ucha Scott. Jego piękne, malinowe usta kusiły mnie i to bardzo. "Czemu miałbym się powstrzymywać?", przemknęło mi przez myśl. Kierowany jakimś dziwnym pragnieniem, podniosłem się na miękkich nogach i chwiejnym krokiem podszedłem do Scotta. Mężczyzna patrzył na mnie szeroko otwartymi oczyma, kiedy siadałem mu na kolanach. Obiąłem go rękami za szyję, pochyliłem się i patrząc mu w oczy, polizałem jego wargi. Raz. Drugi. Trzeci.    
Nagle mężczyzna chwycił mnie w pasie, samym językiem rozszerzył moje wargi, a później pocałował bardzo mocno i namiętnie. Całowaliśmy się żarliwie, jego język był chyba dosłownie wszędzie. Niecierpliwe ręce starszego mężczyzny gładziły moje plecy i pośladki. Było mi bardzo przyjemnie, tak bardzo, że nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem mruczeć pod jego dotykiem. Wplatałem ręce w jego włosy, kiedy on próbował zrobić mi malinkę na szyi...
- Ekhem... - usłyszeliśmy nagle. Oderwałem się od tych pysznych ust i z chęcią mordu w oczach spojrzałem na młodą, całą czerwoną kelnerkę. Przycisnąłem się mocniej do Scotta.
- Czego? - prawie warknąłem. Usłyszałem cichy śmiech, a następnie ciepłe usta na moim policzku.
- Pani chyba chce mam powiedzieć, że już zamykają - powiedział mężczyzna, uśmiechając się lekko. - Teraz możemy iść do mnie, mój ty... mrrr - wyszeptał Scott, wprost do mojego ucha. Zadrżałem i bardzo, bardzo niechętnie zszedłem z jego kolan.
***
Scott
 Widząc roztargnienie pomieszane z zawstydzeniem na twarzy Jamesa, nie mogłem przestać się uśmiechać. Chłopak pozwolił mi wstać, by po chwili wyjść ze mną z restauracji. Wsiedliśmy do mojego samochodu.
- Zawieź mnie le... lepiej.... chik do mojego domu. Będzie tak lepiej... chika... na pewno... - powiedział, ale w jego oczach co innego było widać. Wcale nie chciał wracać do PUSTEGO mieszkania. Nie zamierzałem mu na to nawet pozwolić. Beż żadnej krępacji, ruszyłem do swojego mieszkania. James, mimo że nie mówił zbyt wyraźnie, to jednak rozumiał świetnie, co się dzieję wokoło niego. Gdy zatrzymałem samochód, nie wyglądał na zbyt zadowolonego tym, że go tu przywiozłem. Wysiadłem z auta, by po chwili otworzyć mu drzwi.
- Poradziłbym sobie. Poza tym, prosiłem, że chcę do domu - powiedział, ale nie zatrzymał się i pozwolił się poprowadzić na klatkę schodową. Ja natomiast szedłem z lekkim uśmiechem na ustach, wiedząc, że gdy zobaczy, co dla niego przygotowałem, jego  mury opadną. Bo wreszcie ktoś będzie z nim spędzał czas oraz spełniał jego zachcianki. Już nie będzie potencjalną zabawką. Oj, nie.
***
James
 Wlokłem się za dziwnie uśmiechającym się Scottem. Nagle mężczyzna zatrzymał się przed jednym z mieszkań i otworzył drzwi, gestem dłoni zaprosił mnie do środka. Jak wchodziłem do środka, widziałem kątem oka jego uśmiech. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi dopóki nie wyszedłem do...  
Pięknego, dużego i przede wszystkim nowoczesnego salonu. Wszędzie, chyba w każdym pomieszczeniu, znajdowały się ciemno czerwone świece, które idealnie pasowały do ciemnych mebli i jasno żółtych ścian. Nie mogłem zrozumieć, jak, skąd on widział, że to lubię. Odwróciłem się, chcąc się go o to spytać, lecz nie było mi to dane po raz kolejny. Scott zakrył mi oczy i zaczął gdzieś prowadzić.
- Nie bój się, kochanie. Nic ci się nie stanie - wyszeptał do mojego ucha, delikatnie przygryzając jego płatek.
Doktorek zaprowadził mnie gdzieś do jakiegoś pokoju, jak tylko tam weszliśmy, puścił mnie i stanął z tyłu. Otworzyłem oczy, a nim ukazała się... piękna sypialnia. Na podłodze, łóżku i szafkach leżały płatki lilii, na małych stolikach przy posłaniu paliły się wysokie, duże i grube białe świece, które świetnie pasowały do szarych ścian i czerwonej pościeli. Bajka. Taka o której zawsze marzyłem. Bajka, której pora rozpocząć nowy rozdział.

Odwróciłem się i praktycznie skoczyłem na Scotta, mocno go całując, jednocześnie oplatając go nogami w pasie.